poniedziałek, 25 maja 2009

Baphomet

Najstarsze wzmianki o Bafomecie pochodzą z XIII wieku. Wtedy zakon templariuszy został brutalnie dopadnięty przez Filipa IV Pięknego. Jak wiemy, przesłuchania Świętej Inkwizycji nie polegały na łaskotkach do śmierci czy wkładaniu języka w uszy. Mając jądra polewane stężonym kwasem lub przebijane rozgrzanym do czerwoności prętem, templariusze śpiewali czyściutkim falsetem wszystko, co chciał usłyszeć nasz komisarz Zawada. Potwierdzili między innymi to, że Baphomet to postać bożka antychrześcijańskiego.
Dodatkowo, ortodoksyjni chrześcijanie, na przykład Jack Chick napędzali propagandę antymasońską, ukazując Bafometa jako postać, której cześć oddawali wolnomularze. Nie dało się lepiej oczernić masonerii, niż postawić ich w tym samym chlewie, co templariuszy.
Bardziej racjonalnym podejściem do tematu wykazał się potem Léo Taxil, który zwyczajnie zrobił sobie jaja z całej proultrachrześcijańskiej napinki. Mistyfikacja polegała na umieszczeniu w prasie obrazka stworzonego przez Léviego (masoneria skupiona wokół Bafometa), a następnie ogłoszeniu, że jest jednym wielkim oszustwem.
Baphomet od zarania dziejów był postacią wyłącznie symboliczną, która miała być odzwierciedleniem filozofii templariuszy, jej ustalonym gestem. Niektórzy współcześni badacze przypuszczają, że imię Baphomet było starofrancuskim zniekształceniem Muhammada.
W wersji Léviego, która jest obecnie używana jako główna, Bafomet jest symbolem dualizmu wszechrzeczy.

Jest to świetny pomysł na znaczek jakości, podrzucony przez Fizyka. Już sama obecność Bafo każe nam myśleć o dychotonomiczności muzyki. Z jednej strony, pojawiający się Baphomet ukazuje Wam świetną płytę, wybijającą się zdecydowanie ponad znaczną część pozostałej twórczości, a z drugiej subtelnie lub mniej przypomina o przeważającym elemencie - muzyce chujowej.

Od dzisiaj Baphomet jest symbolem jakości wykurwistych płyt, aż do odwołania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz