niedziela, 11 lipca 2010

Back to the roots, czyli czarne płyty

Eksplorując nieprzebrane otchłanie strychu, poza erotycznym kalendarzem z kobietami (wśród których znalazła się i taka, która pod pachą zakonserwowała niemały ekosystem leśny) natknąłem się na pokaźną kolekcję płyt winylowych głównie pochodzenia bułgarskiego. Jak, kurwa, stałem, błyskawicznie dosięgła mnie wspaniała myśl - z owej płytoteki można zrobić użytek, bo wiekowy sprzęt Unitry - gramofon GS-460 Bernard spoczywa w niemalże dziewiczym (a właściwie abstynencyjnym od kilkunastu lat, bądź paru dekad) stanie i pokrywa się kurzem. Zaraz zakasałem rękawy i spracowanymi rękoma począłem analizę brakujących części. Okazało się, że wkładka wcale nie posiada igły. Zrobiłem risercz internetowy, bez zwłoki zakupując odpowiednią część (za około 65zł, ceny podam w przybliżeniu, bo dokładnie nie pamiętam). Po przeczytaniu kilku fachowych for dowiedziałem się, że warto wymienić pasek napędowy, bo guma po tylu latach musiała już utracić elastyczność i stać się krucha. Jako że u mnie gramofon w ogóle nie miał gumy, zamówiłem tę część za kwotę rzędu 15zł. Kiedy obie części zamocowałem, polski sprzęt działał już na pełnych obrotach. Mimo to, aby nie doznawać muzycznych uniesień ze stetoskopem przy igle, zacząłem zastanawiać się nad kwestią nagłośnienia. Na forach wyczytałem, że oprócz głośników, potrzebuję przedwzmacniacza. Moja maszyna nie miała wbudowanej takiej sekcji, więc trzeba było poszukać zewnętrznego. I tak szukałem okazji, ale nie mogłem na nic się zdecydować.

Jednego razu, znudzony przetworami mięsnymi, postanowiłem skorzystać z innego źródła białka - naleśników. Jako że naleśniki bez nadzienia są jak Flip bez Flapa, Bolek bez Lolka, pędem ruszyłem do spiżarki po słoik dżemu. Przebijając się przez masę pustych słoików i innych śmieci, zauważyłem na szafce technologię przyszłości, kolejne dzieło Unitry - Amplituner Stereo Aida AWS 105. Za głośnikami rozglądałem się cały czas i miałem zamiar kupić parę Heco Victa 200, tylko zapomniałem podbić cenę (przyszedłem kilka minut po aukcji). Efekt - jakiś kurwisyn zakosił mi spikersy po okazyjnej cenie. Zaciskając szczęki, jąłem szukać innego sprzętu. Doszedłem do wniosku, że kupię Sony SS-H10. Wielkim przedsiębiorcą nie jestem, kasą też nie sram, a wódka droga. Na parę wyłożyłem 50zł. Jak już miałem pełen zestaw, celowałem w doznawanie przy niedawno zakupionych płytach Waitsa (Swordfishtrombones - 36zł, Rain Dogs - ok. 90zł i Live From Austin, którą dostałem w prezencie). Na sprawdzenie wrzuciłem jakąś płytkę Stonesów na ruszt. Grało pięknie. Jednak nie mam słuchu nietoperza, żeby słuchać muzyki z wibracji igły - amplituner nie działał. Następnego dnia wrzuciliśmy go na tylne siedzenie Subaru i popędziliśmy zawieźć ofiarę do naprawy. W punkcie usług przywitał nas miły dwarf, niższy ode mnie o głowę, co jest nie lada wyczynem. Naprawę zleciłem do 70zł. Następnie wymieniliśmy się numerami, żeby się pobajerować. Za kilka dni zadzwoniłem. Krasnolud zagłuszany przez dźwięki przelewanego żelaza i uderzania mosiężnym młotem o kowadło poinformował mnie, że sprzęt jest już gotowy do odbioru. Dupy w samochód i jadziem. Naprawa kosztowała 55zł. Zadowoleni wróciliśmy do domu, scalamy wszystkie części Wielkiego Planu. KURWA, DZIAŁA. Basy urywają dupę i wybijają okna, czego chcieć więcej. Pełni szczęścia, radości i chwały wbijamy igłę w Waitsa i doznajemy. Wreszcie doświadczamy obecności wyższej inteligencji i pojmujemy istotę wszechświata. Przez jakieś 15 minut. Wtedy to właśnie zesrał się prawy kanał. Aktualnie działa jeden kanał - jeden głośnik. Planujemy ponowne zawiezienie amplitunera do naprawy, jutro.

Podsumowując, na całą renowację wydałem jakieś 185zł, co nie jest kwotą szczególnie wygórowaną, jeśli można wybrać się 30 lat w przeszłość i mieć przy tym tyle zabawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz